NAGRODY ZA DOKONANIA ROKU

 

KOLOSY 1999

 


PODRÓŻE ŻEGLARSTWO ALPINIZM EKSPLORACJA JASKIŃ WYCZYN ROKU SUPER KOLOSY

©®

KOLOSY '99


Kopalnia Soli "Wieliczka", komora "Warszawa"
17-18 marca 2000 r. 

Wstęp wolny
 

 

 


Tak narodziły się podróżnicze Oscary
Mocne wejście

 

125 metrów pod ziemią, w reprezentacyjnych salach zabytkowej kopalni soli w Wieliczce, przez dwa marcowe dni trwał maraton prezentacji osiągnięć elity polskich podróżników i eksploratorów. Liczna publiczność z zapartym tchem słuchała, bogato ilustrowanych filmami i przeźroczami, opowieści czternastu nominowanych - zespołów i "indywidualistów" - do nagród w pięciu kategoriach.
Po raz pierwszy w Polsce nagradzano jednocześnie osiągnięcia przedstawicieli wszelkich nurtów działalności związanej ze zdobywaniem niezdobytego, poznawaniem nieznanego, zwyciężaniem natury i... samego siebie. Organizatorzy: Małopolska Agencja Rozwoju Turystyki (wydawca krakowskiego "Wędrowca") i Kopalnia Soli „Wieliczka” zdawali trudny egzamin.


Więc... aż pod ziemię zejść trzeba było, aby zgromadzić tych obieżyświatów, niespokojnych duchów, ludzi owładniętych obsesją wyczynu, a może tylko przemożnym pragnieniem dotknięcia tego, co egzotyczne, niedostępne - własną ręką. Być pierwszym, przełamać słabość, może... zapomnieć, uciec hen od czegoś? Ilu ich stało przed nami - tyle pewnie własnych motywów, uzasadnień. I jedna, wspólna, klasyczna, wiarygodna choć podejrzanie wykrętna, odpowiedź dla natrętów:- Po co w te góry (jaskinie, morza, dalekie kraje)? BO SĄ...
To niemal cud, a na pewno dobry omen (odpukać!) dla organizatorów, że zagnali o jednym czasie, w jedno miejsce niemal wszystkich tych opętańców Czynu. Wywinął się tylko jeden - as himalaizmu Ryszard Pawłowski, trzykrotny pogromca Mt. Everestu. Inni... siedzieli grzecznie na twardych krzesełkach, by - wywołani do odpowiedzi - zabierać nas w swą podróż.


Mijały godziny - niepostrzeżenie, bo w wielkiej, lecz zagubionej głęboko posolnej komorze trwał nieustający spektakl: szumiało morze, wiały lodowate wiatry, wsłuchiwaliśmy się w oddechy nieludzko zmęczonych w podniebnym marszu ludzi. Nabieraliśmy pełną piersią wonnego powietrza znad tybetańskich łąk, by zaraz potem łapczywie szukać tlenu w stalowej butli nurka. Truchleliśmy w ciasnych ciemnościach jaskiń, balansowaliśmy na karkołomnych skalnych ścianach i upajaliśmy się pędem mknącego przez bezkresną przestrzeń motocykla.
A potem był finał. Jury - Kapituła, w której składzie błyszczały postaci żeglarki Krystyny Chojnowskiej - Liskiewicz, dziennikarza i podróżnika Stanisława Szwarc - Bronikowskiego czy Andrzeja Zawady, legendy polskiego alpinizmu - po burzliwych obradach ogłosiła zwycięzców.


O, Syberio!


Przed kamerami, w blasku fleszy - jako pierwszy (w kategorii PODRÓŻE) uniósł w geście zwycięstwa swą solną statuetkę Kolosa z Wysp Wielkanocnych - Romuald Koperski. Ostatnim jego wyczynem był samotny spływ wielką syberyjską rzeką, Leną na małym, gumowym pontonie ze sklepu. Bez pieniędzy, niemal bez żywności (nie licząc kilkunastu torebek zupek w proszku), bez broni i środków łączności - wyruszyć w tę podróż przez bezludną niemal krainę mógł tylko ktoś pozbawiony wyobraźni, albo... on, Koperski. Przed kilku laty gdańszczanin wsławił się wszak samotną wyprawą terenowym samochodem (złożonym na... złomowisku) trasą Zurych - Nowy Jork, pokonując po drodze tysiące kilometrów bezdroży syberyjskiej tajgi. To dało mu doświadczenia, pewność siebie oraz... tego, iż napotkani po drodze ludzie nie zostawią go w potrzebie.

W Wieliczce zawojował słuchaczy, gdy ze swadą i humorem barwnie opowiadał - ale nie o sobie. To była porywająca, pełna pasji, fascynacji i szacunku, opowieść o surowej przyrodzie i - przede wszystkim - o ludziach Syberii. Prostych, biednych - a jakże prawych, nieskażonych jadem cywilizacji, żyjących w zgodzie z naturą i w zgodzie między sobą, mimo że w mozaice ponad stu narodowości. A młodzież na widowni ze zdumieniem otwierała buzie, bo też w swym krótkim życiu nasiąkła całkiem innym stereotypem "Rosjanina". Koperski, zawzięty tramp czystej krwi a do tego jeszcze potrafiący się "sprzedać" showman, był pośród nominowanych najbardziej pasującym do formuły KOLOSÓW. Przyćmił więc swych mocnych, skądinąd, konkurentów.

 

 

Bo przecież był wśród nich choćby Andrzej Sochacki, nasz rodak z USA, który namiętnie krążąc dookoła ziemskiego globu zdążył już wykręcić pięć takich kółeczek, zmieniając jedynie środki lokomocji. O ile samoloty, pociągi a nawet jacht - nie zrobiły specjalnego wrażenia na obecnych, to już opisy podróży "garbusem" i motocyklem marki Harley (także ze złomowisk rodem!) przykuły uwagę wszystkich. Sochacki również przejawił przed publicznością narratorski talent podróżnika - popularyzatora. Pełne dygresji i świadectw niezwykłych spotkań wspomnienia, snuł na amerykańskim luzie i z takim też akcentem, dając też upust temperamentowi teksańskiego kowboja, gdy pytanie jednego ze słuchaczy uznał za zbyt osobiste. Szczęściem - coltów u pasa nie było...


Przy tych dwóch mocnych mężczyznach - całkiem inny typ podróżników reprezentowali Maria i Marek Zgorzelscy. Psychotronika, medycyna niekonwencjonalna, religie i filozofia Wschodu - te zainteresowania pani Marii wyznaczają kierunek i klimaty ich wspólnych wypraw. Piękne fotografie, refleksyjny nastrój, Chiny i książka o Tybecie. Przykład do naśladowania dla żądnych poznawania świata bez "wyrypiarskiego" zacięcia. Występując jako pierwsi - natychmiast, przy pomocy tybetańskiej muzyki, wprowadzili powiew tajemniczej egzotyki Wschodu.


Epopeja Północy

 

W kategorii ŻEGLARSTWO - wśród nominowanych znalazł się Lech Kosakowski, laureat tegorocznego Rejsu Roku - najbardziej prestiżowej nagrody żeglarskiej w

Polsce, przyznawanej corocznie przez redakcję gdańskiego "Głosu Wybrzeża". Z prostotą opowiadał o rejsie swego życia, jaki odbył przez ocean na jeziorowej łupince typu Pegaz. Wyruszył z... Bratysławy, ponieważ na mocy wciąż obowiązujących przepisów rodem z odległej epoki - nie wypuszczono by go (brak "papierów", posiada on najniższy ze stopni: żeglarza!) poza główki polskich portów. W dwa lata: Dunaj, Morze Czarne, Śródziemne i Atlantyk. Płynąc przez Karaiby, zakończył na Florydzie. A miał to być tylko rejs dookoła Europy, z metą w Świnoujściu! Zmienił zdanie po drodze. Jak ktoś podkreślił - zaimponował nie tyle sportowym wyczynem, co konsekwencją i uporem w spełnianiu swych marzeń.

 

KOLOS przypadł jednak innemu żeglarzowi - Januszowi Kurbielowi - za długoletnią epopeję polarnych rejsów badawczych. I on okazał się sugestywnym mówcą, gdy prostymi słowami, bez ozdobników lecz z wewnętrzną siłą - mówił o swych osiemnastu wyprawach pełnych walki z lodem, w pięknej groźnej scenerii Północy. Ta zeszłoroczna - wyprawa szczególna. Po latach(!) oczekiwania na sprzyjającą pogodę - jacht "Vagabound'elle" (i znów: wyremontowana, znaleziona na nadbrzeżu drewniana ruina) niemal cudem przedarł się przez lody, docierając do akwenów u zachodnich brzegów Grenlandii, po których nikt nigdy jeszcze nie pływał. Kapitan, na czele dwuosobowej damskiej załogi, odkrył też nowe, nie oznaczone dotąd na mapach, ziemie. A więc możliwe jest to jeszcze u progu trzeciego tysiąclecia! Teraz odkrywca głowi się nad nadaniem "nowym" wyspom nazwy.

Ujęła mnie serdeczność tego szorstkiego człowieka wobec dzielącej z nim trudy wszystkich wypraw, a zapominanej przez media i "dawców" nagród, pełnej wdzięku francuskiej żony. - Chcę dalej tam pływać i chcę tam pływać z Joelle!!! - zakończył z mocą swój wywód kapitan.


Trzech szalonych


ALPINIZM. Tu - niespodzianka. KOLOS nie przypadł Leszkowi Cichemu, słynnemu m.in. ze zdobycia - jako pierwszy z Polaków - Korony Ziemi (najwyższych szczytów każdego z kontynentów). Ten od dawna "topowy" himalaista świata, już przed dwudziestu laty wsławił się pierwszym zimowym wejściem na Mt. Everest (wraz z Krzysztofem Wielickim). Mimo swych słynnych przewag nad najtrudniejszymi szczytami - Leszek Cichy, obecnie wysoko postawiony bankowiec, wciąż zachowuje - wydaje się - skromność, młodzieńczą świeżość spojrzenia i dla wspinaczki entuzjazm.

W Wieliczce nagrodzono jednak młodość, w osobach trzech wspinaczy: Janusza Gołąba, Jacka Fludera i Stanisława Piecucha - za brawurową akcję zdobycia nową drogą trudnej, 1400-metrowej ściany góry Kedar Dome w Himalajach Garhwalu. Zrobili to po alpejsku - a więc jednym atakiem, "z marszu" - co oznaczało dwutygodniowe, nieprzerwane wiszenie na ścianie. Zrobili to samotnie, w trójkę, bez jakiegokolwiek zaplecza, choćby w postaci kolegów u podnóża. No i zrobili to... o głodzie, gdy na trzy dni przed finałem skończył im się prowiant. Wariactwo? Owszem, lecz szlachetne.

I wielki nieobecny, Ryszard Pawłowski, w zeszłym roku po raz trzeci na Mt. Evereście: nikt więcej z Polaków tego nie dokonał. Kto wie, jak by wyglądał werdykt jurorów, gdyby nam o tym on sam opowiedział. A tak - zadowolić się trzeba było relacją "z drugiej ręki" o akcji ratowniczej, w trakcie której bohater ze złamaną nogą wyrwany został śmierci przez ofiarnych kolegów. Wielki dramat, zapierająca dech z niego filmowa relacja - a jednak tylko jeden aspekt całego wydarzenia. Cóż, za to Pawłowski - w tym czasie znów w akcji - być może pracował właśnie na KOLOSA 2000...


Herosi głębin


W wielickich podziemiach najbardziej na miejscu czuli się, licznie reprezentowani, eksploratorzy JASKIŃ. Z największą swadą o wyczynach swej ekipy w Hiszpanii opowiadał wrocławianin, Marek Jędrzejczak. On to uświadomił obecnym, że aby gdzieś zejść - najczęściej trzeba najpierw wejść, a więc speleolog zanim opuści się w czeluście - przez jakiś czas "robi" , na zewnątrz, za alpinistę.

Przed publicznością, wśród której niewielu było znawców tej elitarnej dziedziny jaką jest obijanie się w podziemnych przestrzeniach - najskromniej wypadł Zbigniew Rysiecki, niemedialny typ, miłośnik Alp Salzburskich od środka. Przez lata swej tam działalności - odkrył już kilometry korytarzy, a swoje największe nadzieje wiąże ze świeżo odkrytą Jaskinią Gadających Kamieni. W ciągu jednego sezonu udało się nią zejść na głębokość ćwierci kilometra, a wygląda na to, że jest to dopiero początek...

Najgłębiej do wnętrza Ziemi sięgnął jednak kto inny. To Andrzej Ciszewski. Krakowianin aż przez ćwierć wieku jeździ także w austriackie Alpy i to z takim skutkiem, że na jego koncie zapisany jest światowy rekord głębokości: 1632 metry!!! Zstąpił tak nisko w jaskini Lamprechtsofen, która w połączeniu z jaskinią PL-2 jest najgłębszą jaskinią na świecie. Jak głęboką? To Ciszewski sprawdzi już niebawem.

Po prezentacjach "jaskiniowców" ogólne wrażenie laika jest takie, że w świecie cywilizacji obrazkowej są oni pokrzywdzeni. Trudno postronnemu wczuć się w to, czego doświadczają; na skrawku wyrwanej ciemnościom przestrzeni - fotografia czy nawet filmowa taśma nie dają wszak szansy odróżnić czy akcja toczy się kilometr pod ziemią, czy też może w okolicy bliskiej babcinej piwnicy.


Triumf w pampersach


Wreszcie - "ponadbranżowa" kategoria, czyli WYCZYN ROKU. Tu wśród nominowanych błyszczała megagwiazda, w osobie samego Marka Kamińskiego. Ostatni w programie prezentacji, niejako na deser. Przez dwa dni ostrzyli nań sobie apetyty zbieracze autografów. Oni się nie zawiedli. Inaczej - publiczność. Nie dane jej było zobaczyć australijskiej Pustyni Gibsona, którą w ubiegłym roku podróżnik dołączył do swoich trofeów. Eksplorator - profesjonalista nie przywiózł z sobą bodaj slajdu, co tłumaczył trudnościami obiektywnymi. Mówił bardzo krótko, co z kolei potraktujmy jako przejaw skromności. KOLOSA nie zdobył, bo jury pamiętało o wyeksponowanym w regulaminie "kryterium ryzyka, samotności i samodzielności".

Temu kryterium odpowiadał jak najbardziej wyczyn dwójki śmiałków w Patagonii. Tomasz Schramm i Andrzej Śmiały przez 35 dni brnęli w śniegu i lodzie, samotnie, trasą długości "zaledwie" 70 kilometrów przez Północne Pole Lodowe z Laguny San Rafael do jeziora Fiero. Tą szczególnie uciążliwą trasą przeszedł dotąd mało kto, a z Polaków - nikt. Podobnie - ze zdobyciem Cerro San Valentin (4085 m n.p.m.), który to najwyższy patagoński szczyt "zaliczyli" po drodze. W trakcie wyprawy nie brakowało chwil dramatycznych, chwil walki o życie - o których jednak dwaj panowie mówili z pełnym intelektualnego wdzięku dystansem i humorem, prezentując błyskotliwe dialogi - może nieco reżyserowane, ale godne kabaretowej estrady.
A jednak laur przypadł Krzysztofowi Starnawskiemu, jeszcze jednemu człowiekowi z ciemności, który poznawanie jaskiń łączy z głębokościowym nurkowaniem w podziemnych czeluściach. Ten dopiero zafascynował obecnych mocnymi, pełnymi mrocznego piękna i grozy scenami nakręconego o nim filmu. Niczym podwodny potwór, najeżony czułkami skłębionych kabli, obwieszony kilogramami sprzętu - snuł się a to w lodowatych otchłaniach skutego lodem jeziora, a to w zakamarkach pełnych wody pieczar. Piękne ujęcia profesjonalnie zrobionego telewizyjnego obrazu pozwoliły przełamać "syndrom ciemności" stanowiąc wymowny wyjątek od opisanej powyżej "jaskiniowej" reguły. Pomogła jednak woda.

 

Przypadek Starnawskiego był w tym towarzystwie szczególny. Poznaliśmy prawdziwe laboratorium wyczynu. Począwszy od osprzętu, którego istotny element - mieszanki do oddychania na różnych głębokościach - nurek przyrządza sam, w chałupniczych warunkach. Całym misterium jest proces zagłębiania się w przerażające ciemnością i głębokością śródskalne czeluści, jeszcze większym zaś - skomplikowana czynność wypełzania z głębin. Jak się okazuje - osiągnięcie rekordowego zanurzenia (najlepszy polski wynik - 133 metry!) to tylko połowa sukcesu. Potem trzeba jeszcze determinacji i cierpliwości aby wytrzymać wielogodzinną (dekompresja!) procedurę powrotu. Ileż odwagi. Jaka odporność psychiczna. Niebywałe ryzyko i... prozaiczne na pozór kwestie rozwiązywania pod wodą problemów fizjologicznych. Po KOLOSA Starnawski wyprawiał się w... pampersach.


Wejście smoka


KOLOSY wręczano po raz pierwszy i - jak na debiut - z niemałym sukcesem. Poważni patroni, "pierwszoligowe" na ogół nazwiska nominowanych, a szczególnie ich niemal stuprocentowa obecność - świadczą o tym, że pomysł chwycił, i nagrody mają rzeczywiście szansę zająć w polskim podróżniczym światku miejsce, do jakiego pretendują: podróżniczych Oscarów. Fakt zaś, że laury przyznano niekoniecznie tym dotąd najsławniejszym - to dowód fachowości jury, czego się zresztą po zestawie jego członków należało spodziewać. Brawo! Takie decyzje zwiększą tylko rangę nagrody, pomyślanej m.in. jako zachęta dla tzw. zwykłych śmiertelników: - I Ty możesz się dostać do tego panteonu!

Rzecz jasna, na upartego można by ponarzekać: zapewne wśród nominowanych zabrakło niektórych tego godnych - ot, choćby Arkadiusza Pawełka. Zapewne jednak rozgłos finału pierwszej edycji imprezy zaowocuje większą liczbą zgłaszanych kandydatów, więc też trudniej będzie kogoś niechcący pominąć. Niewykluczone jednak także, że będzie inaczej. Regulamin wyjątkowo pozwalał kandydatom na luksus podparcia ubiegłorocznych osiągnięć dorobkiem z lat poprzednich. Teraz - ograniczyć się trzeba będzie do roku 2000. Czy więc tym razem wystarczy wyczynów KOLOSA godnych?


To jednak zmartwienia na zapas. Na razie się cieszmy. Także z pięknej oprawy krakowskiej imprezy. Podziemia Wieliczki! - trudno byłoby wymyśleć bardziej atrakcyjne miejsce. Przez dwa dni kopalniane labirynty żyły KOLOSAMI, o których opowiadali turystom nawet przewodnicy wycieczek. Każdy kto znalazł się na dole, mógł dołączyć do publiczności. A jednak - nie zawsze brakowało pustych krzeseł: mimo wysiłków organizatorów, można było sobie wyobrazić większe zainteresowanie, zwłaszcza ze strony młodzieży. Szkoły, harcerstwo - w większości przegapiły najwyraźniej wspaniałą okazję zaszczepienia wśród swoich podopiecznych ciekawości świata, żądzy niebanalnej przygody. Pokazania, że do jej przeżycia niekoniecznie niezbędny jest worek pieniędzy, że liczy się fantazja, przedsiębiorczość i konsekwencja w dążeniu do celu.

 

                                       Janusz Czerwiński, "Głos Wybrzeża" , marzec 2000 r.

 

 

Nagrody dla śmiałych

W podziemiach Kopalni Soli w Wieliczce po raz pierwszy wręczono "Kolosy" za 1999 rok. Nagroda, w postaci miniatury posągu z Wyspy Wielkanocnej, przyznawana jest za wybitne osiągnięcia w żeglarstwie, alpinizmie, speleologii, za niezwykłą podróż oraz szczególny wyczyn.

Żeglarzem Roku został Janusz Kurbiel - za rejs badawczy jachtem do wschodnich brzegów Grenlandii; Grotołazem Roku mianowano Andrzeja Ciszewskiego - za ustanowienie wraz z zespołem rekordu świata głębokości w eksploracji jaskini (-1632 m). "Kolosa" w dziedzinie alpinizmu otrzymali: Janusz Gołąb, Jacek Fluder i Stanisław Piecuch - za wytyczenie nowej drogi na 1600 - metrowej ścianie szczytu Kedar Dom w Himalajach. Podróżnikiem Roku został Romuald Koperski - za samotny spływ na pontonie syberyjską rzeką Leną. Wyczynem Roku ogłoszono samotne nurkowanie na głębokość 133 m w jaskini Hranicka Propast na Słowacji, którego dokonał Krzysztof Starnawski, ustanawiając polski rekord. [...]

 

                                                             M.R., „Rzeczpospolita”, marzec 2000

 

 

 

Andrzej Zawada z Super Kolosem dla wyprawy  narodowej - za zdobycie Mt. Everestu zimą, w 20. rocznicę wydarzenia.

 

Za stołem Kapituły, od lewej: Andrzej Dulęba, Maciej Kuczyński, Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, Stanisław Szwarc-Bronikowski, Jan Sikora, Janusz Janowski, Monika Witkowska, Marek Słodownik.

 
Laureaci, goście i organizatorzy.

 

 

 
 
    MOTTO
     NASZE IMPREZY
    KOLOSY
        geneza
     laureaci
      zgłoszenia
      z prasy
    SPOTKANIA
     GALERIA
   BIBLIOTEKA
   KONTAKT
   KOLOSY.PL
  
  

 

 

 

 

 

 

 

Organizatorzy

 

 

 

 

 
 WWW.KOLOSY.PL >> KOLOSY 1999 © 1999-2008 MART